http://www.radiownet.pl/republikanie/eryk-koziel#/publikacje/spiewam-po-polsku-to-najwazniejsze
Eryk Kozieł: Jak długo Pan profesor przebywa już poza Polską?
Profesor Maciej Smoleński: Opuściłem Polskę w roku 1940 roku na wiosnę. Mój ojciec który zajmował wysokie stanowisko wojskowe w Warszawie wysłał nas do Wilna, żebyśmy byli daleko od działań wojennych, gdy Niemcy rozpoczęli wojnę. Dziwnym zbiegiem okoliczności (śmiech), z drugiej strony wkroczyli Rosjanie, akurat na moje urodziny, 17 września. Taki miałem prezent. No i bylyśmi zmuszeni siedzieć w Wilnie przez pewien okres czasu.
Kiedy wybuchła wojna fińsko – sowiecka to Rosjanie na pewien okres czasu oddali Wilno Litwinom. Warunki życia, znacznie się wówczas poprawiły. Mój ojciec który zajmował wysokie stanowisko w wojsku, miał wiele znajomości. W Kownie działała Polska ambasada i okazało się, że pracuje tam kolega mojego ojca. Zwrócił się do niego o pomoc i poprosił żeby odnalazł jego żonę i dzieci i wyrobił im paszport dyplomatyczny. I tak się stało. On odnalazł moją matkę, dał nam paszport dyplomatyczny i mogliśmy całkiem legalnie, w marcu 1940 r. wyjechać z Wilna do Kowna, z Kowna do Rygi i z Rygi samolotem do Sztokholmu. Także w ten sposób uciekliśmy z Polski. W Sztokholmie czekaliśmy na wizę francuską, dwa tygodnie i potem też już całkiem legalnie polecieliśmy ze Sztokholmu do Kopenhagi, z Kopenhagi do Amsterdamu i potem pociągiem do Paryża, gdzie czekał na nas ojciec Tak wyglądała nasza ucieczka z Polski.
A później znowu rozpoczęła się wojna …
No właśnie. Przez pewien okres czasu byliśmy z ojcem. Ojciec już wtedy stracił stanowisko szefa II oddziału i przez wiele miesięcy był niemal bez żadnego przydziału, co go bardzo martwiło. Znalazł się także obozie dla oficerów w Angers na północnym wybrzeżu Francji. Byliśmy tam razem z nim, aż do kwietniu 1940 roku, czy też może nawet do maja. Zanim rozpoczęła się inwazja niemiecka na Francje, mój ojciec dostał przydział. Gen Sosnkowski, który był ojca przełożonym przed wojną, zrobił go swoim zastępcom. Oni stworzyli oddział VI, który miał bezpośrednio kontakt z Armią Krajową w kraju, i mój ojciec był szefem tego oddziału we Francji, a potem, jak się przeniósł do Anglii, to jeszcze przez półtorej roku był szefem tego oddziału.
Kiedy Niemcy zaczęli wkraczać, to wszyscy sztabowcy zaczęli uciekać do Anglii statkiem. A myśmy zostali. I nie pamiętam dokładnie, ale cała masa Polaków została załadowana na pociąg, który jechał trzy dni z północnej Francji na samo południe. I tam w Lourdes, tam gdzie …
Tak, tam gdzie miało miejsce to słynne objawienie Maryjne.
Tak właśnie, to tam był cały pensjonat polskich uchodźców. I myśmy tam spędzili całe lato 1940 roku.
Po podpisaniu traktatu pokojowego południe Francji należało do Republiki Vichy.
Właśnie, właśnie, więc Niemców tam nie było. I dlatego tam siedzieliśmy całe lato 40-go roku, a potem w jesieni wyjechaliśmy na samym południu, nad morze. I tam też był jakiś pensjonat tylko dla polskich uchodźców i tam też siedzieliśmy 2-3 miesiące. Tam zacząłem chodzić do szkoły francuskiej. Miałem wtedy 8 lat. I też nam się udało. Ojciec tam w jakiś sposób nam pomógł, czy ktoś inny nam pomógł, już nawet dobrze nie pamiętam, ale wyjechaliśmy też całkiem legalnie, z wizą, przez Hiszpanię do Portugalii i z Portugalii, samolotem do Anglii. Lądowaliśmy w Anglii, w Londynie w listopadzie 1940 r., gdzie nas ojciec spotkał. Więc to był początek naszej ucieczki z kraju i dojazd do Anglii.
A później trwała dalej wojna w którą Polacy niezwykle się zaangażowali, ale kiedy w końcu się skończyła, ludzie którzy walczyli za Polskę, nie mogli do niej wrócić.
No właśnie mój ojciec był jednym z nich.
Jak Anglicy, nasi sojusznicy potraktowali Pana ojca?
No i wielu jego towarzyszy broni. Ojciec był na czarnej liście komunistów w Polsce,. Także nie mógł wrócić, chociaż chciał, bo w Polsce miał dwóch, czy trzech braci i siostrę i jego najmłodszy brat był w niewoli niemieckiej całą wojnę. I on się potem z ojcem spotkał, przyjechał do Londynu. A reszta ojca rodziny została w kraju, także ojciec się już z nimi więcej nie widział. Wszyscy oczywiście bardzo to przeżywaliśmy, że alianci nas do tego stopnia zdradzili, że uznali rząd komunistyczny w Polsce, a rząd legalny na emigracji w Londynie przestali uznawać. I wszyscy ludzie, którzy byli w takiej sytuacji, że popierali ten rząd na emigracji, to większość z nich nie mogła wrócić do kraju.
Pański ojciec został zdemobilizowany.
Tak.
I co zrobił? Bo przecież trzeba było dalej (żyć). Pan pewno zaczął się dalej uczyć w angielskich szkołach.
Tak, ja chodziłem.
A czym Pański tato zajmował się później?
No więc szybko powiem, ze w czasie wojny ojciec był szefem tego VI oddziału, potem był komendantem Polskiej Wyższej Szkoły Wojennej w Szkocji, w latach 42 – 43, potem znowu dostał przydział jako drugi zastępca gen. Sosnkowskiego, który już wtedy został Naczelnym Wodzem i potem ojciec dostał przydział, jako zastępca gen. Ducha we Włoszech. Tam pojechał jako jego zastępca III Dywizji Karpackiej we Włoszech. I tam wojnę zakończył. Potem wrócił do Anglii i został zdemobilizowany. No i co? Nie miał żadnego fachu.
Był przecież zawodym żołnierzem.
No tak, ale to właśnie było jego tragedią, całe życie był żołnierzem… przede wszystkim w ogóle nie znał angielskiego. Znał francuski, niemiecki i rosyjski, no i polski oczywiście, ale jeśli chodzi o angielski, to słabo mówił. Starał się uczyć, jak najlepiej. Ale dostał zwykłą pracę, jako pomywacz naczyń dla PanAmerican Airways, na lotnisku w Londynie. Ojciec kupił tam mały domek, który musiał spłacać, bo dużo pieniędzy nie mieliśmy. Ale mimo tego bardzo się udzielał w polskich organizacjach wojskowych na emigracji, kombatanckich.
Praca, poniżej jego kwalifikacji.
Oczywiście, ale to dawało mu dużo czasu, żeby się udzielać w tych polskich wojskowych organizacjach emigracyjnych.
Pan zaczął szkołę, później studia.
W czasie wojny zacząłem szkołę z pensjonatem w Szkocji, przez kilka lat, gdzie się nauczyłem dosyć dobrze mówić po angielsku. Tam był bardzo dobry nauczyciel angielskiego, zresztą Anglik, dyrektor szkoły. I on wziął mnie pod swoją opiekę i nauczył mnie dobrze mówić po angielsku, tym bardziej, ze ja bardzo lubiłem poezję angielską i się masowo uczyłem różnych wierszy, które mówiłem na pamięć. Ciekawa była rzecz kiedyś, jak on do mnie mówi: „Słuchaj, bardzo się cieszę, ze tak dobrze mówisz po angielsku, ale mam nadzieję, ze nie zapominasz własnej, polskiej mowy”. I on mnie zapisał na takie kursy korespondencyjne języka polskiego. I ja musiałem odrabiać, jak inni chłopcy się bawili po lekcjach w football albo w krykiet, a ja musiałem siedzieć i odrabiać te lekcje polskiego. Ale dzięki temu do pewnego stopnia zachowałem mowę ojczystą. A później jak wspominałem, zamieszkaliśmy w Londynie.
Tam w Londynie było ogromne skupisko Polonii, , tych, którzy nie mogli lub nie chcieli wracać do „nowej Polski. Powstało wiele organizacji polonijnych. Pan wtedy się jakoś udzielał?
Ja wtedy miałem 15, 16 lat i przyłączyłem się do harcerstwa polskiego w Londynie. Byłem z nimi kilka lat. Potem byłem w starszym harcerstwie
W organizacji harcerskiej miał Pan profesor okazję poznać już śp. Prezydenta Ryszarda Kaczorowskeigo.
Jak najbardziej, tak. I nawet on raz mi nagadał! Pamiętam, ze raz byłem właśnie w domu harcerstwa polskiego w Londynie i byliśmy razem w tym samym pokoju: ja i on. On coś tam pisał na maszynie, ja też coś robiłem, już nie pamiętam i on (Kaczorowski) się mnie nagle zapytał: -„ Pan Smoleński, tak? Czy pana ojciec był może komendantem Centrum Kształcenia Kawalerii w Grudziądzu? -Ja mówię: „Tak”. –Aha, to Pan na pewno wie, kto to był Jarema Bem?, -Jarema Bem? Jaki Jarema Bem? Nic o nim nie wiem, nigdy o nim nie słyszałem!, -Jak to?! Pan nie słyszał?!”. A to był jakiś słynny polski kawalerzysta za czasów napoleońskich podobno. Ja tego nie wiedziałem i on (Kaczorowski) mi strasznie wtedy nagadał, ze ja nie wiedziałem – syn komendanta Centrum Szkolenia Kawalerii (śmiech). I taka jest moja pamięć o Panu Kaczorowski. On zresztą był harcerzem, zdaje się nawet komendantem, przewodniczącym, przez pewien okres czasu, harcerstwa na emigracji.
Jak to się stało, że z Londynu Pan profesor trafił do Dublina?
Jak już miałem 18, 19 lat wstąpiłem do szkoły sztuk pięknych. Ojciec zdecydował, ze nie mam wielkiego talentu (śmiech), oprócz tego, że ładnie rysuję, więc zapisałem się do tej szkoły sztuk pięknych, na kurs sztuki stosowanej. I tam spędziłem trzy lata, potem pracowałem w tej dziedzinie przez pewien okres czasu, ale w międzyczasie byłem w polskim chórze akademickim i bardzo mi się to podobało, i do tego stopnia, że koledzy mi mówili: „słuchaj, ty masz taki dobry głos. Powinieneś go ćwiczyć, uczyć się”. A ja mówię: „Naprawdę?”. Mi się wydaje, że oni się ze mnie wyśmiewali, no ale ja to wziąłem na serio i rzeczywiście zacząłem chodzić na lekcje śpiewu. Chodziłem do takiej starszej pani i u niej studiowałem prywatnie. A dużo później dostałem się do konserwatorium Royal College of Music w Londyniei tam studiowałem przez trzy lata w sekcji operowej. I zaraz potem dostałem pracę, jako chórzysta w operze w Londynie. Tam pracowałem przez kilka lat, ale to była taka praca dorywcza. A że musiałem zarabiać na życie, to przez pewien okres czasu handlowałem zegarkami i paskami do zegarków, na straganie. I całkiem dobrze mi się powodziło, ponieważ mogłem, jako samo zatrudniony, podejmować sobie angaże śpiewacze. W międzyczasie się ożeniłem z bardzo ładną i miłą Angielką, która akompaniowała w College of Music. Tam się poznaliśmy. Jak ona mi akompaniowała, to ja sobie pomyślałem, że muszę to wykorzystać, żeby mi na dłuższy okres czasu akompaniowała i się oświadczyłem, a ona mnie przyjęła i pobraliśmy się.
Ale dlaczego Irlandia?
Jak już miałem trzydzieści kilka lat, pracowałem w chórze i czasami dostawałem jakieś engagement śpiewacze, ale to nie był stały dochód. I zauważyłem w gazecie, angielskiej, że poszukują profesora wokalistyki, śpiewu, tu w Dublinie, w konserwatorium. Pomyślałem: „co mi szkodzi?”, napisałem im list ładny, wysłałem im recenzje z różnych moich występów i ku mojemu zdziwieniu oni mnie wezwali na interview. Ja do nich zadzwoniłem i mówię: „słuchajcie, ale to jest w Dublinie, to ja muszę tam dolecieć”, -„A to my zapłacimy za przelot.”, to ja mówię: „A to jak mi zapłacicie, to ja przyjadę, dobrze”. I rzeczywiście tu przyjechałem i ku mojemu zdziwieniu dostałem tą posadę. I w 1974 roku przyjechałem tutaj, żeby objąć tą posadę, kupiłem dom, na który oczywiście musiałem się zapożyczyć, żonę z dziećmi sprowadziłem, no i jesteśmy tutaj już 38 lat. Za dwa lata będzie 40 lat.
Kiedy rozpoczął Pan pracę w Dublin, Irlandia, to nie było miejsce popularne dla Polaków. Podejrzewam, że jak zawsze jacyś Polacy tutaj byli, ale Polonia była bardzo mała.
Tak. A wszystko zaczęło się od tego, ze myśmy się zebrali, ci Polacy, którzy tutaj byli, a nie było nas wiele, a jest to zasługa polskiego księdza, który przyjechał, zdaje się z Afryki, i on z książki telefonicznej wypisał wszystkie nazwiska, które brzmiały po polsku, między innymi moje i drugich, i nas wezwał na takie zebranie, i to było w jakimś klasztorze, tu w Dublinie. Przyjechało nas jakieś 30-40 osób, oczywiście wszyscy pochodzenia polskiego, niektórzy z żonami i mężami Irlandczykami i wtedy założyliśmy Towarzystwo Irlandzko-Polskie. I to było … polski papież przyjechał w 1978, a my rok wcześniej założyliśmy nasze Towarzystwo. Czyli my byliśmy organizacją polonijną już przed przyjazdem papieża.
Ilu wtedy polaków stworzyło to Towarzystwo Irlandzko-Polskie?
To było wtedy, bo ja wiem?, tak na całą Irlandię? To były wtedy rodziny polsko-irlandzkie …
Mieszane, tak?
Na ogół mieszane, tak.
Czyli zgodnie z prawdą było to Towarzystwo Polsko-Irlandzkie, a nie tylko Polsko-Polskie w Irlandii.
No, tak, tak. I było nas może 50-60 osób wszystkiego. I mieliśmy jakieś zebrania, a nawet to się chyba wszystko rozpoczęło koncertem, na którym ja śpiewałem, o ile sobie przypominam. Tak! Mieliśmy koncert, jakby rozpoczynający działanie tej organizacji i potem, jak przyjechał papież, to też się zebraliśmy i jego osobiście, uroczyście powitali. Zresztą mieliśmy z nim spotkanie w Phoenix Park.
I muszę Panu opowiedzieć związaną z tym historię: jak rząd irlandzki dowiedział się, ze tu jest tylu Polaków w Irlandii, a niewielu nas w ten czas było, to policja była tak zorganizowana, ze my mieliśmy pierwszeństwo się z nim spotkać. I policja irlandzka zrobiła takie zebranie dla nas, wszystkich polaków, żeby nam dać specjalne przepustki, ze mogliśmy być bliżej papieża. I jak już mówiłem, w Irlandii było jakieś może 100 polskich rodzin, a tu nagle na to zebranie przyszło z 1000 osób! Pan sobie wyobraża? I jacy Polacy? Tacy co byli z północnej, albo ze wschodniej Irlandii, ale: „ja mam polskiego kolegę!”. Drugi mówi: „ja mam znajomego polskiego”! sami Irlandczycy, ale oni uważali, że jeśli ktoś ma jakieś polskie kontakty, czy jakiegoś znajomego, czy kolegę, czy coś takiego, to ich to upoważnia do tego, ze by się podali, jako Polaków! I oni dostali wszystkie te przepustki, żeby się z papieżem spotkać! (śmiech!). wtedy naszym przewodniczącym był Jan Kamiński. Także sam Kamiński przywitał papieża osobiście i papież wygłosił bardzo mile przemówienie dla nas, i ja zaśpiewałem „Góralu, czy Ci nie żal?”, bo wiedzieliśmy, ze on jest z tamtych stron, i tak to wszystko było.
Jak wyglądała wasza reakcja, kiedy narodziła się Solidarność, a później został wprowadzony stan wojenny?
Więc muszę Panu powiedzieć, że ja też byłem wtedy jednym z
z 5-6 osób, którzy się bardzo zajęli …, przede wszystkim nasza Polka, która tutaj studiowała, wyszła za Irlandczyka, dr Janina Lions, ona bardzo się przyłożyła do tego. Ponieważ ona była doktorką, zebrał masę różnych lekarstw, które można było wysłać właśnie do Polski. Chodziło też o ubrania różne i jedzenie. Wtedy jeździły polskie statki między Dublinem, a Polską …
Pewno z węglem?
Z węglem, z węglem. I z powrotem, te kontenery można było załadować tymi różnymi rzeczami. I myśmy się bardzo z tego cieszyli. I niech Pan sobie wyobrazi, ze myśmy wysłali do Polski pomoc o wartości chyba kilkuset tysięcy funtów, to wtedy były. Bardzo wartościowy sprzęt. I to wszystko dochodziło do organizacji charytatywnych, katolickich w Szczecinie. Kiedy zaczął stan wojenny, to wtedy już ja byłem przewodniczącym Towarzystwo Irlandzko-Polskiego’
Kiedy Pan profesor przeniósł się do Irlandii Polsków była garstka.Pewno nie spodziewał się Pan profesor, że Polacy „zaleją” Irlandię?
Tak (uśmiech) I nagle z tej setki, czy ze stu pięćdziesięciu polskich rodzin nagle się kilka tysięcy się zrobiło.
Dokładnie, wg ostatnich badań 150 tyś Polaków na stałe …I jak Pan ocenia tą nową emigrację, czy jest Pan zadowolony? I jak Irlandczycy nas postrzegają?
Z tego, co ja słyszałem, to Polacy się bardzo podobają Irlandczykom. Polacy ciężko pracuję, często lepiej niż Irlandczycy (śmiech), więc Polacy s a bardzo tutaj popularni. No były takie wypadki, przykre wypadki, nawet parę lat temu, nie tak dawno, że dwóch Polaków zostało tutaj zamordowanych …
Pan profesor już poza Polska mieszka 72 lata …
Będzie już 72 lata, tak.
Czy Pan profesor posiada polskie obywatelstwo? Czy utracił je Pan wraz z opuszczeniem Polski, czy też zostało odebrane po wojnie?
Nie, odebrali. Przez pewien okres czasu miałem tzw. travel dokument, dostawaliśmy go w Anglii, jako emigranci, którzy nie mogli wrócić do własnego kraju. Ale z czasem ja zgłosiłem się po obywatelstwo brytyjskie. I dlaczego/ bo będąc obywatelem brytyjskim ja mogłem pojechać do Polski.
Bez żadnych przykrości.
Bez żadnych trudności. Jakbym wyjechał z tym travel dokumentem, to nawet mogliby mnie zaaresztować i wsadzić do wojska, czy coś takiego. Ja wtedy miałem 25 lat, także to było całkiem możliwe. Także przyjąłem obywatelstwo brytyjskie i oczywiście trochę później pojechałem do Polski. Pierwszy raz pojechaliśmy w … już wtedy nawet z rodziną, autem pojechaliśmy. No ja się uważam, chociaż mam obywatelstwo brytyjskie, uważam się za Polaka! I nawet, jak tutaj był nasz poprzedni ambasador … Szumowski … Ciekawa rzecz: jego tata, był podwładnym mojego taty, jak mój ojciec był szefem oddziału, czy coś takiego.
Tak, świat jest bardzo mały.
Przed wojną. To mnie bardzo zdziwiło, bo ja się o tym całkiem przypadkowo dowiedziałem. Ale wracając do tego pana Szumowskiego, to on mi zaproponował: „Panie Smoleński, dlaczego Pan się nie, nie weźmie obywatelstwa polskiego?”, a ja: „Bardzo chętnie, ale co ja muszę …?”, – „a proszę Pana, niech się pan nic nie martwi! Musi się pan tylko zgłosić, gdzie się pan urodził, tam do ratusza i oni muszą panu wystawić akt urodzenia. I ja dzwoniłem do Suwałk, do jednego miejsca, do drugiego, do ratusza i nigdzie nie mieli żadnych dokumentów moich. Powiedzieli, ze dokumenty, bo ja się w 1931 roku urodziłem, od 1938, czy 1939 roku, od czasów wojny, że mają dokumenty. A przedtem nie mieli, także nic z tego nie wyszło. Ja bardzo chcę, bo pewno są jakieś dokumenty …
No trudno, ale jest Pan Polakiem z brytyjskim … ma pan brytyjski paszport, ale ma Pan polskie serce.
Tak czasami mówią. No i śpiewam po polsku, to jest najważniejsze!
Tak! Bardzo serdecznie dziękuję za wywiad i za to świadectwo.
autor: Eryk Kozieł